Ewa Lipska. Krakowska poetka z ważkimi epizodami wiedeńskimi.

Ewa Lipska mieszka i pracuje w Krakowie. Poetka kreśli słowa do swych poetyckich ksiąg (dotychczas wydała ponad 30 tomików) i do tekstów piosenek, które usłyszeć mogliśmy w wykonaniu takich sław jak m.in. Marek Grechuta, Anna Szałapak i Grzegorz Turnau. Twórczyni jest członkinią polskiego i austriackiego PEN Clubu, członkinią założycielką Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, członkinią Polskiej Akademii Umiejętności. Poetka otrzymała wiele nagród i wyróżnień literackich.

Na stronie „Wiednia w Krakowie” należy przypomnieć, że w latach 1995–1997 Ewa Lipska była dyrektorem Instytutu Polskiego w Wiedniu Polnisches Institut Wien. Od początku swego istnienia tj. od czerwca 1974 roku polska placówka kulturalna ma swoją siedzibę w centrum stolicy Austrii pod adresem Am Gestade 7.

Drugim krakowsko – wiedeńskim ogniwem w biografii pisarki jest Briefwechsel ze Stanisławem Lemem, który w latach 80.zamieszkał z rodziną we Wiedniu. Zainteresowanych odsyłamy do książki „Boli tylko, gdy się śmieję” .

Źródło: Wydawnictwo Literackie

Poniżej zamieszczamy recenzję ze spotkania autorskiego z poetką poświęconego jej najnowszej publikacji „Wariacjom Geldbergowskim”, które w tym roku ukazały się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Wieczór autorski z programem muzycznym zorganizował i prowadził pan Mecenas Stanisław Kłys. Wybrane wiersze usłyszeliśmy w interpretacji Anny Polony. Autorem recenzji jest Jerzy Surdykowski.

Pan Geldberg spotyka Pana Cogito

Stanisław Lem napisał kiedyś w liście do Ewy Lipskiej: „Chcę Pani podziękować za wiersze, za śmierć widzianą od strony życia i za życie odgadywane z drugiej strony. Nie znam nikogo, kto by pisał wiersze tak przejmujące i tak intymnie bijące w niewypowiadalne sensy egzystencji jak Pani”. Ta konwersacja i korespondencja wybitnej poetki z wielkim – jednocześnie: pisarzem i filozofem – wyszły przed pięciu laty nakładem Wydawnictwa Literackiego, jako tomik „Boli tylko, gdy się śmieję… Listy i rozmowy”. Wystawił ich adaptację również krakowski „Teatr Stu”.

Trudno o lepszą rekomendację dla poetki, niż to jedno zdanie i podpisane pod nim nazwisko. Dlatego z zainteresowaniem czekaliśmy na jej nowe tomiki poetyckie. Najnowszy – „Wariacje Geldbergowskie” – właśnie się ukazał nakładem tego samego wydawnictwa. Jest to wiele krótkich utworów na pograniczu poezji i prozy; ale skąd ten tytuł? Czy to aluzja do „Wariacji Goldbergowskich” Jana Sebastiana Bacha? Bezpośrednich związków nie znajdujemy w tekście, choć podobno autorka lubi słuchać tego utworu największego kompozytora epoki baroku. Swoje „wariacje” napisał Jan Sebastian w 1741 roku, jako utwór na klawesyn dla niemieckiego hrabiego i jednocześnie rosyjskiego posła w Polsce Hermana Karla von Keyserling cierpiącego na bezsenność; grał je swemu panu nadworny muzyk, uczeń kompozytora właśnie nazwiskiem Goldberg, nie wiadomo jednak z jakim skutkiem.

Mało kto przy tym wie, że w tym czasie wielki kompozytor odniósł sukces materialny i prestiżowy związany właśnie z Polską; August III z dynastii saskiej był kiepskim królem naszego kraju, ale jednocześnie elektorem saskim z siedzibą w Dreźnie. Jan Sebastian obarczony liczną rodziną (w sumie miał 20 dzieci, ale nie wszystkie przeżyły) bez przerwy szukał przynoszącego jakiś profit zatrudnienia. Właśnie wtedy, po długotrwałych staraniach został kapelmistrzem drezdeńskiej orkiestry króla polskiego i saskiego elektora nie będąc jednocześnie zmuszonym do porzucenia dotychczasowej posady kantora przy protestanckim kościele św. Tomasza w Lipsku. Całe życie był – jak jego ojciec i bracia – zawodowym muzykiem różnych książąt i kościołów, ale sława kompozytorska przyszła dopiero po śmierci.

Kim jest tytułowy Pan Geldberg, skoro tylko jedna literka w nazwisku różni go od ucznia wielkiego kompozytora i hrabiowskiego dworzanina? Nie występuje taka postać w encyklopedii i próżno szukać jej związków z Janem Sebastianem. Prędzej przychodzi na myśl wytwór innego wielkiego poety Zbigniewa Herberta (a może jego „alter ego”?) przewijający się przez wiele wierszy tego autora. Czy Pan Geldberg idzie ścieżką wytyczoną przez ponad 20 lat starszego poetę spod znaku „Pana Cogito”? Na pewno nie; bohater Ewy Lipskiej reprezentuje świadomość pokolenia doświadczonego nie tyle przez nieludzkie okrucieństwa historii, ile przez jej miałkość i daremność. Nie jest heroiczny, jak musiał być starszy z nich, który na swej strasznej drodze spotkał hitleryzm, wojnę, a potem komunizm i aby zachować przyzwoitość w odczłowieczonych czasach skazany był albo na heroizm, albo na nędzną śmierć. Pan Geldberg nie siedział w więzieniu, nie stal przed plutonem egzekucyjnym, nie był torturowany w kazamatach bezpieki. Bohater Ewy Lipskiej nie został zderzony z tak radykalnymi decyzjami, nie musi dokonywać heroicznych wyborów, ale jest mądrzejszy tą gorzką i cichą mądrością obserwatora historii, jaka płynie z wiedzy o tym, jak ideały sięgają bruku, jak ludzie porzucają piękne nadzieje dla znacznie pewniejszych honorariów w gotówce, jak święte niegdyś sztandary (dość wspomnieć „Solidarność”) tytłają się w brudzie politycznych i osobistych interesików. Ale też Geldberg wie – jak pisze poetka – że jeśli wykoleiło się kilka wagonów jego życia, to nie znaczy, że wykoleił się cały pociąg, a jak powiada teoria bezwzględności, kiedy stoimy na stacji, nasze życie i tak odjeżdża. Geldberg to nie buntownik jak Pan Cogito; napatrzył się na „zgnile kompromisy” i do niestrawności objadł „mniejszym złem”. Nie chce poświęcać się i umierać, tylko przetrwać i gorzko, lecz dobrotliwie wyśmiewa się z ludzi i z kalekiej rzeczywistości, w jakiej żyje, wiedząc – jak powiada tytuł zebranej korespondencji poetki i mędrca – że „boli wtedy, gdy się śmieję”. Bo tylko śmiech mu pozostał, a wraz z nim zrezygnowane, choć jakże bolesne, wybaczenie. Geldberg nie jest bohaterem, nigdy nie odezwie się tak jak niezapomniany Pan Cogito:

Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
(…)
a nagrodzą cię za to tym co maja pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny idź.

Pana Geldberga różni od barokowego muzyka Goldberga tylko jedna literka nazwiska, ale ona znaczy jakże wiele: Goldberg, to po niemiecku „góra złota”, a Geldberg, to po prostu „góra pieniędzy”. Różnica subtelna, ale ważna: złoto można interpretować nie tylko w monetarnej wartości, ale bardziej romantycznie jest przecież „serce szczerozłote”, bywają „złote myśli”. Góra pieniędzy, ma tylko wartość w ilości zer; forsy nie trzyma się dziś w skarbcu, lecz w banku, obraca nią elektronika. Panu Geldbergowi jej nie brakuje: przecież co roku jeździ pustynię Kalahari tylko po to, aby obserwować jak przesypuje się piasek, co pogłębia myśli i sprzyja pokorze. Gdyby żył pod mniej sprzyjającymi współrzędnymi, musiałyby mu wystarczyć wydmy w Łebie i to nie co roku. Więc jednak jest trochę lepszy i bardziej wolny niż typowy Polak-szarak; inaczej nie potrafiłby sięgnąć aż po teleskop Webba, aby zobaczyć, że „cały świat powinien się kołysać, a nie tylko dwoje na huśtawce”. Jeśli dylematy Pana Cogito były wyzwaniami przed którymi stały – i przez które były miażdżone – pokolenia wojny albo wielkiej „Solidarności”, to zajęciem Pana Geldberga jest ironiczny spacer po śmietnisku dziejów, od idiotyzmów i absurdów epoki chronią go pieniądze i stoicka powściągliwość; może to 20-letnia różnica generacji, ale jakaż różnica światopoglądów?

Okazję do spotkania w poetką i jej Panem Geldbergiem mieli uczestnicy kolejnej imprezy artystycznej w krakowskim Klubie Adwokackim im. Ruth Buczyńskiej zorganizowanej jak zwykle przez niestrudzonego mec. Stanisława Kłysa. Utwory z tomu „Wariacje Geldbergowskie” czytała znakomicie Anna Polony. Ilekroć słucham tej wielkiej aktorki, tyle razy podziwiam znakomity głos, dykcję i mimikę. Ale największą rewelacją był młodziutki, lecz znakomity i pełen polotu duet „ProKosz”, czyli Eryk Koszela i Yehuda Prokopowicz mający odpowiednio po 16 i 17 lat. Jako duet fortepianowy grający na cztery ręce wygrywają chyba wszystkie konkursy, w jakich uczestniczą, a obecnie przygotowują się do konkursu w Rzymie. Grali nie tylko tytułowe „Wariacje Goldbergowskie” w aranżacji na duet fortepianowy, ale też inne utwory Bacha, Chopina i Liszta. Mają jeszcze czas na rozwój, więc nie raz o nich usłyszymy w niedalekiej przyszłości. Nie zabrakło – jak zwykle na tych koncertach – odwołania do walczącej Ukrainy w postaci „Tańców” Siergieja Bortkiewicza oraz utworów polskiego kompozytora, który zapowiadał się na geniusza: Juliusza Zarębskiego z Żytomierza, który zmarł na suchoty w wieku zaledwie 26 lat i był uważany za najzdolniejszego ucznia Ferenca Liszta.

Jerzy Surdykowski

Organizatorzy

  • Uniwersytet Ekomiczny w Krakowie
  • Fundacja Uniwersytetu Ekomicznego w Krakowie
  • Centrum Językowe UEK

Partnerzy

  • Restauracja C.K. Browar
  • Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
  • Powiat Przemyski
  • Jordan Group
  • Stowarzyszenie Miłośników Opery Krakowskiej ARIA
  • Fachhochschule Wiener Neustadt
  • EOStudio
  • Atelier XIX-XXI Fotostudio
  • Pizzeria Galicyjska
  • Maestro
  • Copylandia
  • Eurocomm PR Kraków
  • ARTQuartia
Do góry